Zacznę od tego, że ten semestr to praktycznie budowanie wszystkiego od nowa. Większość studentów przyjechała tutaj na jeden semestr. Nowi ludzie, czyli budowanie jakichś tam relacji od zera. Nie będę też pracować. W tym semestrze mam sporo wyjazdów, a nie chcę zaniedbać nauki i przygotowań do pisania magisterki, więc będę musiała odnaleźć jakiś złoty środek. Na nowych zajęciach w końcu odnalazłam się z ludźmi, którzy potrafią mówić po angielsku. Wszystko zaczęło się zupełnie inaczej niż w poprzednim semestrze.
Przeprowadziłam się. Tamto mieszkanie chociaż było bardzo wesołe, nigdy nie byłam tam sama i czułam się jak w małym akademiku (to dla mnie zaleta), z czasem mnie przytłoczyła. Nie wiem czy miałam jakąś sensownie przespaną noc, prawie każda połączona była z jakąś imprezą, głośną domówką i jeśli nie zdążyłam zrobić drzemki w ciągu dnia, to tak naprawdę nie miałam kiedy odespać. Nie jestem specjalnie wyczulona na hałasy, ale imprezujący erasmusi to coś więcej niż hałas. Dodatkowo problematyczny landlord, który łączył to z pracą i... moje zdrowie tego nie zniosło.
Teraz mieszkamy w 3, w tej samej okolicy, wciąż bardzo bezpiecznej, mam swój pokój z balkonem (upgrade) i o wiele więcej spokoju. Z nowymi współlokatorami mamy podobny styl życia, śpimy i wstajemy w podobnych godzinach, a to jest dla mnie teraz coś, na co nie sądziłam, że będę tak bardzo zwracała uwagę, szczególnie w tych włoskich mieszkaniach, w których słychać praktycznie wszystko.
Tak jak przypuszczałam, połowa przedmiotów, które wpisałam do mojego LA się nie otworzyło. Tym razem jednak nie stresowałam się tym ani przez sekundę, tylko wybrałam nawet ciekawsze dla mnie alternatywy. Wczoraj prowadzący specjalnie przyniósł dla mnie materiały po angielsku, żebym wiedziała co się dzieje na wykładzie. To zabawne, bo sporo już rozumiem. Ale słów, których nie potrafię połączyć na tyle, żeby zrozumieć o co chodzi w zajęciach. Mogłabym zrobić ich abstrakt, trochę kierując się intuicją, intonacją głosu i tych pojedynczych wyjętych z kontekstu słów. Na szczęście mam już angielski podręcznik, z którego będę zdawała.
Wszystkie te przedmioty będę znowu zdawać w ustnej formie po angielsku. prawdopodobnie już w czerwcu.
Oprócz tego, nie mogę przejść obojętnie obok zeszłorocznego już odkrycia, a mianowicie too good to go, które we Włoszech jest niesamowite. Jednak po ostatnich doświadczeniach, w których niestety jedzenie otrzymywaliśmy zimne (w tamtym roku to się nie zdarzało i jestem pod tym względem rozpieszczona), polecałabym wybierać 'słodkie' a nie 'słone'. Za 5 euro najedzą się 4 osoby, nie powstrzymując się przed wzięciem ulubionej focacci (to ona przeważa w paczkach).
Chciałabym być bardziej pozytywna, ale niestety kilka zmian temperatur ostatniego miesiąca (Rzym - ciepły, Wenecja - zimna, Polska - zimna, Sycylia - ciepła, Foggia - wietrzna i zmienna pogodowo) doprowadziły do choroby, która mniej więcej tydzień temu mnie rozłożyła, i trzyma. Mam 2 dni na wyzdrowienie, więc trzymajcie kciuki.
Komentarze
Prześlij komentarz